Wrzesień “Nie każda sytuacja wymaga twojej reakcji.”
Zatrzymaj się na chwilę i pomyśl: ile razy w ostatnim tygodniu miałaś potrzebę, by coś naprawić, załagodzić, wyręczyć kogoś, podsunąć rozwiązanie? Czy czujesz w sobie wewnętrzne napięcie, gdy wokół Ciebie pojawia się trudność, konflikt lub napięta atmosfera — nawet jeśli to nie Twoja sprawa?
Nie każda sytuacja wymaga Twojego udziału. Naprawdę nie wszystko musi być Twoim zadaniem. Nie jesteś dyżurną interwentką od cudzych emocji, kłopotów i zadań specjalnych. I masz prawo odpuścić.
Czasem warto zadać sobie jedno, proste pytanie: „Czy to naprawdę mój problem?”
To pytanie, choć niewielkie, potrafi otworzyć szeroką przestrzeń do refleksji nad granicami — tymi wewnętrznymi i zewnętrznymi. Pomaga wrócić do siebie i odzyskać energię, którą rozpraszasz na wszystko i wszystkich wokół.
Ale… czasem to pytanie nie wystarcza. Bo przymus reagowania, pomagania, naprawiania jest głęboko zakorzeniony. I nie wziął się znikąd.
Skąd bierze się potrzeba bycia „tą, która zawsze ogarnia”?
W pracy z kobietami bardzo często spotykam się z historiami, które mają wspólny mianownik: zbyt wcześnie przyjętą odpowiedzialność. Być może już jako mała dziewczynka funkcjonowałaś w roli opiekunki własnego rodzica. Może uspokajałaś kłótnie dorosłych, starałaś się załagodzić napięcia w domu, dbałaś o dobre samopoczucie mamy albo próbowałaś rozweselić wszystkich, gdy było ciężko.
Może byłaś tą, która rozumiała „więcej niż powinna”. Której mówiono, że jest „taka mądra jak na swój wiek” i „taka dzielna, że potrafi rozśmieszyć nawet zagniewanego tatę”. A może nie mówiono nic, tylko w milczeniu oczekiwano, że będziesz „pomocna”, „grzeczna”, „niekłopotliwa” i gotowa na wszystko.
To zjawisko ma swoją nazwę — parentyfikacja. I zostawia w człowieku głębokie ślady. Bo kiedy jako dziecko bierzesz na siebie emocjonalną odpowiedzialność za rodzinę, uczysz się, że Twój spokój zależy od tego, czy wszystkim wokół jest dobrze. Że bezpieczeństwo to coś, o co Ty musisz zadbać — nawet jeśli jesteś jeszcze bardzo mała.
Ta strategia kiedyś pomogła Ci przetrwać. Była Twoim sposobem na zbudowanie choćby krzty równowagi w trudnym systemie rodzinnym. Ale dziś… już Ci szkodzi. Odbiera Ci energię. Sprawia, że działasz w trybie ciągłej gotowości. Gaszenia pożarów, które nie są Twoje. Zaspokajania potrzeb, których nikt nawet nie wypowiedział.
Możesz inaczej.
Możesz nauczyć się robić krok w tył, zanim wkroczysz do akcji.
Możesz dać sobie chwilę, by zadać pytanie: „Czy naprawdę chcę to teraz robić? Czy to moja odpowiedzialność?”
Możesz pozwolić, by inni sami rozwiązywali swoje trudności.
Możesz nie rozładowywać napięcia. Nie podsuwać pomysłów. Nie angażować się.
Nie oznacza to, że stajesz się obojętna. To znaczy, że wracasz do siebie. Że odzyskujesz prawo do swojej energii, swojego czasu i swojego spokoju.
Nie wszystkie problemy tego świata są Twoje do rozwiązania.
Nie każda cisza musi być zagadana. Nie każdy konflikt musi być Twoją misją.
Zwolnij siebie z tej roli.
Masz do tego pełne prawo. Bez tłumaczenia się. Bez winy.
Ćwiczenia refleksyjne – by zbliżyć się do siebie:
Zapisz i odpowiedz na pytania (najlepiej ręcznie, w ciszy):
- Jak czuję się, kiedy wokół mnie ktoś przeżywa trudne emocje?
Czy pojawia się we mnie napięcie? Potrzeba działania? A może poczucie winy, jeśli nie zareaguję? - W jakich sytuacjach w ostatnim czasie zareagowałam automatycznie — choć nikt mnie o to nie prosił?
Co mną kierowało? Jak się później czułam? - Jakie słowa słyszałam w dzieciństwie, które mogły mnie nauczyć, że „muszę być pomocna”, „nie robić problemu”, „pilnować nastroju innych”?
Czyje emocje jako dziecko „obsługiwałam”? - Co we mnie mówi: „musisz pomóc”, a co mówi: „możesz się zatrzymać”?
Jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym zaczęła słuchać tej drugiej części?
Na zakończenie:
Zapisz jedno zdanie, które chcesz dziś powtarzać sobie jak mantrę. Przykład:
„Nie muszę reagować. Mam prawo się zatrzymać.”